piątek, 15 czerwca 2012

Ach, co to był za wernisaż...

Jak mi błogo...

Leżę na kanapie przy otwartym oknie. Wieczór cichy i spokojny, światło latarni delikatnie sączy się do środka. Pachnie skoszoną trawą, kwiatami w ogródku. Chris Botti. Słonecznik w zielonym szkle. Wino w kieliszku. Mam takie poczucie, że nic nie muszę. Że udało się coś niewyobrażalnie wielkiego.

Joanna o czwartej nad ranem przekręciła klucz w swoim norweskim domku. Pan Krzysztof z panem Mariankiem w południe skakali po drabinkach, mocując liny. Magda zaznaczała punkty na asfaltowej mapie. Słońce przebijało się przez chmury. Daniel pilnował, dowoził kredę z przedszkola. Karolina, Ola, Agata i Michasia ułożyły czereśnie i plasterki arbuza, odganiając muszki, marzące o kąpieli w żółtych szklankach.

Wyobrażam sobie, ile kobiet stało przed lusterkiem i malowało usta o 17.15. Zapinały perełki, zakładały klipsy, może polerowały ślubne obrączki i mówiły do mężów, którzy woleliby obejrzeć kolejny mecz: - No choodź.

Przechodzący zmieniali trasę, z drogi skręcając na trawnik, rzucali rowery, zapominali o psach, co na smyczy ciągną swoje życie. Podjeżdżali wózkami, oddalali się od dzieci, które po raz dziesiąty wchodziły na zjeżdżalnię. Jadąc na kompostowniki, zostawiali wiaderka przy krawężniku. Pan od wodociągów zostawił otwarty samochód, pan od kajaków kajaki, dzieci przybiegły z tornistrami, przyszedł strażak w mundurze, tenisiści z rakietami.

Obserwując ludzi z boku, od razu można powiedzieć, czy ktoś jest zainteresowany, czy nie. Patrzenie na to, z jaką uwagą czytają, było dla mnie największą przyjemnością. Wiatr poruszał płachtami, a oni stali, rozpoznawali na zdjęciach siebie, swoich przyjaciół i sąsiadów, dopasowywali twarze, wykrzykiwali nazwiska. Stali, zakładając ręce, ściskając w dłoni wilgotną chusteczkę, czasem się śmiejąc, czasem wzdychając do dawnych czasów.

Pięknie było. Dziękuję każdemu z osobna.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz